Położona w ustronnym miejscu, ale jednak w centrum miasta, na warszawskim Mirowie Trattoria Toscana przez dłuższy czas nie zwróciła mojej uwagi. Właściciele i pracownicy restauracji za wszelką cenę starali się ją zdobyć wystawiając tablice z rozpiską menu na dany dzień w pobliżu lokalu. Pewnego dnia zmieniając odrobinę trasę natrafiłam na to miejsce.
Pierwsze wrażenie pozytywne. Nastrojowy wystrój w odcieniach bieli i kremów z dodatkiem mojego ulubionego materiału – drewna, klimatyczne światło i zapełnione stoliki. Pierwszy raz zobaczyłam to miejsce i tętniło życiem. Postanowiłam więc przy najbliższej okazji wybrać się tam i sprawdzić wszystko od kuchni. Na pierwszy rzut oka spodobał mi się wystrój Trattorii. Przy oknie można usiąść na miękkich ławach, na środku sali znajduje się spora kanapa dla wygodnickich, a po lewej stronie tradycyjne stoliki. Wybór jest całkiem zadowalający, co dla mnie ma wyjątkowo duże znaczenie. Kelner szybko podał nam kartę dań i win (o kartę win musieliśmy poprosić) i wszystko zapowiadało się dobrze.
Zamówiliśmy pizzę. Ja wybrałam Quatro Stagioni z pieczarkami, szynką, krewetkami i oliwkami (28 zł), a mój towarzysz Pepperoni z papryką kolorową i salami pepperoni (22 zł). Muszę przyznać, że pizza była naprawdę smaczna. Lekko chrupiące ciasto było przygotowywane na naszych oczach. Składniki względnie świeże, w dobrej ilości zdecydowanie podniosły wartość tego dania. Za 2 pizze, piwo i wino zapłaciliśmy ok. 60 zł. Wino niestety było rozczarowaniem. Wybrałam białe z migdałowym wykończeniem, ale niestety żadnego z tych składników nie udało mi się odszukać w mojej lampce trunku, za to mocno wyczuwalna była woń alkoholu. Powoli zbieraliśmy się do wyjścia kończąc nasze dania, aż tu nagle po ścianie tuż obok dostrzegliśmy prusaka. Z początku myśleliśmy, że to karaluch, bo nigdy ani jednego ani drugiego nie widziałam w żadnej restauracji. Po chwili poszukiwań okazało się, że był to jednak prusak. Nasze zniesmaczenie sięgnęło zenitu. Nagle straciliśmy całkowity apetyt na kontynuowanie posiłku. Osobiście jestem osobą, która nie ma nic przeciwko wszelkim owadom czy robakom i nie sądziłam, że mogę tak zareagować. Widok tego prusaka w miejscu, gdzie robione jest jedzenie był naprawdę wstrętny. Szybko poprosiliśmy o rachunek (za namową mojego współtowarzysza nie zgłosiłam sytuacji personelowi chociaż uważam, że w takiej sytuacji nie powinniśmy zapłacić za to danie ani grosza) i dosłownie uciekliśmy z tamtego miejsca.
Całe to zajście bardzo mnie zasmuciło, bo już snułam plany kogo i kiedy zabiorę do Trattorii. Atmosfera w restauracji była bardzo fajna, do tego smaczne jedzenie i przystępne ceny, więc czego chcieć więcej. Prawdopodobnie gdybyśmy spędzili tam mniej czasu teraz miałabym dobre zdanie na temat tego miejsca, bo być może nasze drogi nigdy nie przecięłyby się z drogą prusaka, ale niestety stało się inaczej. Z bólem serca nie polecam tego miejsca nikomu, a przynajmniej do momentu kiedy właściciele nie zażegnają problemu pojawiania się niechcianych gości. Ja chyba nie wrócę tam już nigdy i Trattorię Toscanę będę omijać szerokim łukiem.